Jabłkowo-kolarskie szaleństwo

Ciągnące się przez ponad 80 kilometrów sady uginające się pod ciężarem różnokolorowych owoców? Takie rzeczy tylko na południowym Mazowszu! I to w całkiem przyjaznej dla kolarzy formule.

Opis trasy zaczynam od Nadarzyna (do którego dojedziecie chociażby serwisówką S8), choć najciekawsze tereny rozpoczynają się tuż przed Grójcem. Grunt, żebyście przed tym miastem trafili na drogę wojewódzką 722.

Azjatycki akcent na start

Początek trasy nie jest szczególnie fascynujący, bo będziemy przebijać się przez chaotycznie rozlewające się suburbia. Pierwszą ciekawostką jest Wólka Kosowska – rozległe centrum handlowe pełne wietnamskich czy chińskich biznesów (nie zawsze do końca legalnych). Wokół niego wyrosło sporo osiedli zamieszkałych przez azjatyckie mniejszości. Choć ich obecność nie rzuca się specjalnie w oczy, to np. w szkołach tutejszej gminy azjaci stanowią średnio 20% uczniów, a ponoć bywają i takie klasy, gdzie są większością.

Jak okiem sięgnąć: sady

Motywem wycieczki miały być jednak sady! Te nieśmiało zaczynają się pojawiać już za Wólką Kosowską. Ich zagłębie rozpocznie się jednak, gdy 2 km przed Grójcem zjedziemy z drogi wojewódzkiej 722. Teraz czeka nas ponad 50 km pedałowania przez ciągnące się aż po horyzont uprawy owoców. Głównie będą to jabłonie, ale nie zabraknie też wiśni, śliwek, malin czy porzeczek. Patrząc na uginające się pod ciężarem owoców gałęzie, z pewnością weźmie was ochota, by choć jedno sobie zerwać i spałaszować na miejscu. W takiej sytuacji polecam zdybać właściciela sadu i poprosić go o zgodę. Doświadczenie pokazuje, że nie będzie wam robić problemu.

Sunąc tak przez niekończące się sady, może nas zastanowić, dlaczego jest ich tak dużo akurat tutaj. Z pewnością kluczowe znaczenie mają dobre gleby oraz sprzyjający klimat. Nie bez znaczenia jest także efekt skali – wokół powstało mnóstwo punktów skupu, magazynów, przetwórni czy zakładów przemysłu spożywczego, co sprzyja lokalizowaniu kolejnych sadów właśnie w tym miejscu.

Poza tym jak miejscowy widział, że jego sąsiad założył sad, po czym wyremontował chałupę i kupił sobie niezłą furę, i on z pewnością chciał spróbować tego biznesu. Bo trzeba wiedzieć, że jeszcze kilka lat temu była to bardzo zyskowna branża. Głównie za sprawą tego, że miejscowe owoce były kupowane na pniu do Rosji. Sam pamiętam, że gdy zapuszczałem się tu pierwszy raz w życiu, dookoła krążyło mnóstwo tirów na rosyjskich blachach. Sadownicze eldorado skończyło się jednak w roku 2014, gdy Władimir Władimirowicz wprowadził sankcje na import polskich owoców. Dla tutejszych sadowników był to poważny cios, co tamtego roku było zresztą widać gołym okiem. Pod jabłoniami gniły wówczas sterty owoców, których nie opłacało się nawet zbierać.

Ale jeśli szukać początków sadowniczego boomu w tym regionie, trzeba się cofnąć aż do 20-lecia międzywojennego. To właśnie wtedy rodzina Morawskich (rezydująca w pobliskim pałacu w Małej Wsi) zaczęła uprawiać na tych terenach owoce.

Ale wróćmy na trasę! Warto wspomnieć, że oprócz sadów, jej atrakcją jest spora liczba hopek (oczywiście jak na warunki mazowieckie). Na najbardziej urozmaicony teren trafiły, gdy skręcimy na drogę wojewódzką 731, która co kilka kilometrów zjeżdża do doliny Pilicy, by po chwili jednak ją opuścić. A skoro o tej rzece mowa, polecam odbić kilkaset metrów w jej kierunki we wsi Biejków. W ten sposób nie tylko zahaczymy o ładne miejsce widokowe na drewnianym moście, ale także zaliczymy całkiem solidny 30-metrowy podjazd.

Kierując się dalej w kierunku Warki, warto spojrzeć w prawo – co jakiś czas z drogi roztaczać się będzie ładny widok na Puszczę Kozienicką, a w sprzyjających warunkach dojrzymy nawet chłodnię kominową elektrowni w Kozienicach (jest oddalona od nas około 30 km w linii prostej).

Akcenty historyczne

Warka wydaje się idealnym punktem na przerwę i aprowizacje. Na tutejszym rynku uświadczymy urozmaiconą ofertę gastronomiczną, w pobliżu jest też lubiany przez kolarzy Orlen. Naszą uwagę może zwrócić pomnik przypominający wielki widelec, a także ustawiony przy wylotówce zabytkowy sowiecki myśliwiec. To ku pamięci intensywnych walk, jakie toczyły się tu podczas II wojny światowej, gdy w sierpniu 1944 roku wojska sowieckie wspólnie z Armią Ludową przekroczyły Wisłę niedaleko stąd, w okolicach Magnuszewa. Najbardziej krwawa bitwa toczyła się po drugiej stronie Pilicy, w Studziankach Pancernych, zaś nad Warką aktywne było przede wszystkim lotnictwo – stąd te samoloty (które dziwnym trafem nie mają nic wspólnego z II wojną światową).

Druga atrakcja historyczna to Czersk. Już z daleka dostrzeżemy ceglane wieże miejscowego gotyckiego zamku, wybudowanego na przełomie XIV i XV wieku. Choć dziś ta mieścinka jest niepozorna, to w średniowieczu stanowiła jeden z najważniejszych ośrodków osadniczych na Mazowszu. Dla chętnych: po zakupie biletu można wdrapać się na zamkową wieżę, skąd roztacza się ładny widok na południowe Mazowsze.

Podjechawszy pod skarpę wiślaną w Czersku, definitywnie kończymy naszą przygodę w sadami.

Kolejna atrakcja historyczna to Góra Kalwaria – jak sama nazwa wskazuje, jest to miejsce kultu religijnego. Pod koniec XVIII wieku powstał tu znaczący ośrodek pielgrzymkowy, który wówczas nazwano Nową Jerozolimą. Szybko jednak podupadł, a w mieście zaczęli osiedlać się Żydzi, którzy mówili na to miasto „Ger”. Z wiadomych względów dziś ich już tu nie ma, choć ostało się po nich kilka obiektów, jak synagoga czy kirkut.

Oczywiście, Góra Kalwaria to także ważny punkt na kolarskiej mapie Mazowsza, bo to właśnie tu kończą się słynne Gassy [dla niewtajemniczonych: bardzo popularna trasa kolarska z Wilanowa]. Komu wygodniej, może tamtędy wrócić do Warszawy, resztę zapraszam na jeszcze dwa ciekawe punkty. Pierwszy to Karmel & Czekolada – niepozorna cukiernia w Ustanowie, gdzie zjecie wyśmienite ciasta – piękne zarówno w formie, jak i w smaku. Napijecie się też dobrej kawy, a w razie potrzeby obsługa uzupełni wam bidon (więcej o coffee ride na Mazowszu) .

Drugi ciekawy punkt to Zalesie Górne – urokliwe miasto ogród (a właściwie wieś) założone w latach 30. XX wieku. W tamtych czasach wokół Warszawy miało powstać więcej takich miejscowości, jednak przez wybuch wojny sporo planów nie doczekało się realizacji. W Zalesiu Górnym ponoć jest kilka wartych uwagi punktów gastronomicznych. Ich testowanie mam jednak dopiero w planach.

Dalej niech każdy wraca, jak mu pasuje. Na poniższej mapie naniosłem trasę, która może okazać się przydatna w dojeździe do Ursusa, a także na Włochy, Bemowo, Bielany czy Wolę. Po drodze będziecie mogli m.in. zobaczyć, na czym polega tzw. zabudowa łanowa (czyli mówiąc wprost: budowanie osiedli w środku pola), a także zerknąć na urokliwy i tętniący ptasim życiem rezerwat przyrody Stawy Raszyńskie.

Na marginesie dodam, że sadowniczych tras po Mazowszu można wyznaczyć znacznie więcej. Ciekawe pod tym względem są chociażby okolice Mszczonowa i Tarczyna. Ale na opis tych miejsc przyjdzie jeszcze czas!

Wujek dobra rada:

  • Na trasie nie ma problemów z zaopatrzeniem. Nie brakuje zarówno sklepów spożywczych, jak i stacji benzynowych (Warka, Góra Kalwaria) oraz różnego rodzaju przybytków gastronomicznych (w Górze Kalwarii jest nawet McDonald’s).
  • Choć powiat grójecki słynie z najbardziej parszywych asfaltów na Mazowszu, to trasę wyznaczyłem tak, że się o tym nie przekonacie. W kilku miejscach natkniecie się na krótkie odcinki dróg o dostatecznej jakości, poza tym jest jednak dobrze lub bardzo dobrze.
  • Ruch drogowy generalnie niewielki. Wyjątek stanowią 2 km po drodze krajowej nr 79. Ale jest ona na tyle szeroka, że samochody mogą mijać rowerzystów z bezpiecznym zapasem.

3 myśli na “Jabłkowo-kolarskie szaleństwo”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *