Całkiem niedaleko od Warszawy natrafimy na tereny, gdzie czas jakby się zatrzymał. Przez ich środek płynie czysta i urocza rzeka Liwiec, zaś wzdłuż niej biegnie sporo spokojnych asfaltów.
To już czwarta na tym blogu hydrologiczna trasa i z pewnością nie ostatnia. Wcześniej opisałem propozycje szosowych spływów wzdłuż Bugu oraz Wkry, a także wyprawę śladami wielkich mazowieckich rzek. Tym razem bohaterem wpisu jest Liwiec – kameralny i – jak na Mazowsze – bardzo czysty ciek, który w cieplejsze dni przyciąga rzesze miłośników kajaków. Ale i kolarze znajdą tu coś dla siebie. Choć rzeka ma blisko 150 km długości, to poniższa trasa pokrywa bieg dolny i środkowy, moim zdaniem najciekawsze.
Rekreacyjno-rolniczo
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów pokonujemy dokładnie tak jak na trasie zatytułowanej „Przez spokojne wschodnie równiny„. W tym miejscu daruję sobie zatem wchodzenie w krajoznawcze szczegóły. Wspomnę jedynie, że początkowo czekają nas dość szybkie zmiany otoczenia. Najpierw mijać będziemy wyrastające jak grzyby po deszczu bloki Białołęki, później mijać będziemy przemysłową zabudowę okolic Kanału Żerańskiego, która niespodziewanie przejdzie w willowe przedmieścia. Na koniec tego krajobrazowego kalejdoskopu dotrzemy w okolice Jeziora Zegrzyńskiego, gdzie w ciepły weekendowy dzień musimy być gotowi na zmasowany atak samochodowych turystów żądnych plażowych przygód.
Zdecydowanie spokojniej robi się za uroczą rzeczką o uroczej nazwie Rządza. Następnie będziemy sunąć wzdłuż Bugu. Podwarszawskie wille zaczną wówczas stopniowo ustępować klimatom typowo rolniczym – luźno rozrzuconym gospodarstwom (czasem nawet drewnianym chałupom) pośród wilgotnych łąk, nad którymi (latem) licznie szybują bociany.
Z tej sielskiej atmosfery dość brutalnie wybije nas S8, czyli ekspresówka na Białystok (ale wzdłuż niej poruszać się będziemy spokojną i równą serwisówką), a następnie kilkukilometrowy odcinek drogi krajowej nr 62 – nietypowy przykład trasy, która najbardziej zatłoczona jest nie w dni powszednie, ale w weekendy. I nic w tym dziwnego, bo to najdogodniejsza droga ze stolicy do licznych działek rekreacyjnych zlokalizowanych w okolicach Wyszkowa i Łochowa (od biedy ten ruchliwy odcinek można ominąć drogą gruntową odbijającą przy węźle na S8).
Gdy jednak opuścimy tę drogę, wreszcie zapanuje spokój i rozpocznie się zasadnicza część trasy. Pierwsza atrakcja to Kamieńczyk. Z pozoru miejscowość może wydawać się nieistotna, wszak nie ma nawet statusu gminy. Baczne oko krajoznawcy dostrzeże jednak, że może mieć bogatą historię. Świadczy o tym choćby obecność coś jakby rynku. I faktycznie. Prawa miejskie Kamieńczyk zyskał już w XV wieku, była także siedzibą powiatu i miastem znacznie ważniejszym niż pobliski Wyszków. Nazwę od niej wzięła ponadto okoliczna Puszcza Kamieniecka.
Tuż za Kamieńczykiem dotrzemy do mostu, który sprawia wrażenie, jakby mógł się zarwać nawet pod rowerzystą. Pod nim płynie bohater naszej wyprawy, czyli Liwiec, tuż przez ujściem do Bugu. To spokojna rzeczka o długości około 142 kilometrów, które swoje źródła bierze w okolicy Siedlec. Inaczej niż choćby bohaterka innej opisanej na tym blogu trasy, czyli Wkra, krawędzie doliny są słabo zaznaczone w rzeźbie, nie ma zatem co liczyć na liczne hopki. Co nie zmienia faktu, że jest tu bardzo przyjemnie. Nic dziwnego, że w sezonie rzeka ta przyciąga tłumy kajakarzy, zaś wzdłuż jej brzegów powstało mnóstwo działek rekreacyjnych. Nie przegapicie ich zresztą, bo będziemy mijać je przez najbliższe kilkanaście kilometrów.
Rolniczo-sielankowo
Etap działkowy skończy się po przekroczeniu drogi krajowej nr 50, we wsi Zawiszyn (co ciekawe, jej nazwa bierze się od słynnego rodu Zawiszów). Teraz pora na odcinek rolniczy, ale zupełnie inny niż gdziekolwiek indziej na Mazowszu. Przed nami roztaczać się będą soczyście zielone łąki i niewielkie pola, a co jakiś czas mijać będziemy wioski z drewnianymi stodołami i chałupami sprawiającymi wrażenie, jakbyśmy przenieśli się w czasie przynajmniej kilka dekad wstecz. Trudno uchwycić to słowami, najlepiej zobaczyć na własne oczy.
Niestety, w zachwycaniu się tymi idyllicznymi krajobrazami skutecznie przeszkadza fatalna nawierzchnia. Pierwszy raz jechałem tędy jakieś 10 lat temu i co kilka lat wychodzę z założenia, że pewnie wylali już tu nowy asfalt. Zawsze okazuje się, że jestem w błędzie. Cóż… wszystkiego w życiu mieć nie można.
Historycznie
Przejeżdżając po raz kolejny przez Liwiec, warto mieć świadomość, że oto przekraczamy historyczną granicę Mazowsza i Podlasia. Dziś może wydawać się to mało istotne, ale przecież pamiętajmy, że do 1526 roku Mazowsze wcale nie było częścią Rzeczypospolitej. Granica ta miała zatem całkiem istotną rangę.
Zaraz za mostem wjedziemy do Węgrowa. Wprawdzie to powiatowe miasto nie obfituje w szczególne atrakcje, ale z pewnością warto tu choć chwilę odetchnąć na całkiem przyjemnym rynku. Jak to w przypadku wielu okolicznych miejscowości bywa, czasy swojej świetności Węgrów ma już ewidentnie za sobą. Z ciekawostek warto wspomnieć, że miasto to było kiedyś jednym z głównych ośrodków reformacji w Polsce. Do dziś Węgrów słynie za to z pracowni ludwisarskiej, która jest jedną z najbardziej znanych wytwórni dzwonów w kraju.
Jakieś 5 kilometrów na południe od Węgrowa dotrzemy do Sowiej Góry. Gdy kiedyś ktoś mi powiedział, że to ładny punkt widokowy, trudno było mi w to uwierzyć. Wszak Mazowsze z punktów widokowych za bardzo nie słynie – pomyślałem sobie. Ale gdy tam dotarłem, byłem szczerze zaskoczony… oczywiście pozytywnie. Faktycznie, widok rozpościera się stąd bajkowy. Do tego lokalne legendy mówią, że ponoć ongiś było to ważne miejsce kultu, a pod ziemią zakopano cenne skarby. Tak czy inaczej warto tu się dotoczyć, choćby po to, by zachwycić się ciągnącymi się aż po horyzont meandrami Liwca.
Po chwili ponownie przekraczamy Liwiec, by wrócić na historyczne Mazowsze i zobaczyć ostatnią atrakcję tej trasy, czyli zamek w Liwie. Obiekt ten wybudowano jeszcze w pierwszej połowie XV wieku, by strzegł granicy Mazowsza. Od tego czasu był kilkakrotnie przebudowywany i popadł w ruinę. Co ciekawe, jego częściowa odbudowa jest zasługą… hitlerowskiego okupanta, choć poniekąd zasługą niezamierzoną. Oto bowiem podczas II wojny światowej Niemcy gotowi byli zniszczyć ten zamek, by pozyskany w ten sposób materiał wykorzystać do budowy obozu zagłady w niedalekiej Treblince. Miejscowy społecznik Otto Warpechowski przekonał jednak władze okupacyjne, że skoro obiekt został wzniesiony przez Krzyżaków, to warto go oszczędzić. Dzięki temu Niemcy nie tylko nie zburzyli zamku, ale nawet rozpoczęli odbudowę jego wieży.
Dla cyklisty morał z tego taki, że warto tu podjechać i choćby z bliska rzucić okiem na ten wyjątkowy w skali Mazowsza zabytek.
Podziwiając ten zamek, warto się zastanowić, co robimy dalej. Na poniższej mapie zaproponowałem powrót do Warszawy wojewódzką nr 637. W zasadzie jedyną istotną rowerową atrakcją na tej trasie jest pokaźny jak na Mazowsze podjazd zaraz za Liwem, z którego szczytu roztacza się całkiem ładny widok, a wokół kręci się sporo wiatraków. Ale mimo to bardzo lubię tę drogę, bo jest naprawdę przyjemna… szczególnie jeśli pokonuje się ją z wiatrem, bo okolica słynie z przeciągów.
Drugą opcją może być kontynuacja trasy wzdłuż tytułowego Liwca, aż niemal do jego źródeł. Mamy wówczas zapewniony ciąg dalszy sielskich i wioskowych krajobrazów. Ze źródeł możemy zaś dojechać do pobliskich Siedlec i stąd wrócić pociągiem do Warszawy.
Wujek dobra rada
- Sporego ruchu należy się spodziewać przy wyjeździe z Warszawy oraz na drodze krajowej nr 62 między Wyszkowem a Kamieńczykiem (szczególnie w ciepły i słoneczny weekend). Poza tym asfalty są bardzo spokojne.
- Jakość dróg generalnie dobra za wyjątkiem około 20-kilometrowego odcinka przed Węgrowem, gdzie może nam porządnie wytrząść mózg.
- Dogodne punkty aprowizacji to Kamieńczyk, Węgrów i Liw. Stacje benzynowe uświadczymy ponadto przed Wyszkowem oraz w drodze powrotnej do Warszawy w Dobrem i Stanisławowie. Na odcinku Zawiszyn – Węgrów może być cienko ze sklepami.