Dwa środki Polski na dwóch kółkach

Polska to kraj wyjątkowy pod wieloma względami. Choćby takim, że ma dwa geometryczne środki. Matematycznie niemożliwie? No to potrzymajcie mi bidon! Zapraszam na szosową eskapadę, podczas której zobaczymy nie tylko owe środki, ale również wiele innych unikatowych atrakcji.

Płasko nie znaczy nudno

Rajzę zaczynamy u zachodnich wrót Warszawy. Jej pierwszy rozdział (o długości około 90 km) umilać nam będzie region o nazwie Równina Łowicko-Błońska. Czego spodziewać się po tej mało atrakcyjnej nazwie? Przede wszystkim niekończących się żyznych pól i wielkiej płaskości (nie liczcie na podjazdy większe niż 5 metrów). Ale od razu wyjaśniam – wcale nie będzie nudno. To za sprawą chociażby zmieniających się jak w kalejdoskopie rolniczych krajobrazów. Waszym oczom ukazywać się będą bowiem różnorodne uprawy, których zgadywanie może nieco urozmaicić pedałowanie. Ja, na ten przykład, trafiłem na zbiory cebuli, pomidorów koktajlowych (prosto z pola – mniam!), na nawet patisonów! O innej porze roku z pewnością można zaś liczyć na jakże fotogeniczny rzepak. A wszystko to wzdłuż bardzo spokojnych asfaltów.

Uważne oko zwróci także uwagę, że co jakiś czas mijać będziemy ogrodzone tereny porośnięte gęstymi i wysokimi starodrzewami. To pamiątki po słusznie minionych czasach pańszczyzny, gdy na tych żyznych polach co kilka kilometrów można było napotkać szlacheckie i magnackie dworki oraz pałacyki. Do dziś ostało się ich już niewiele. Bodaj najbardziej okazały na naszej trasie jest pałac w miejscowości o jakże polsko brzmiącej nazwie Pass. Absolutną perełką regionu jest zaś niedawno odpicowany pałac w Guzowie (żeby go zobaczyć, trzeba by odbić nieco na południe drogą krajową 50). 

Jeszcze wprawniejsze oko dostrzeże, że wiele z tych szlacheckich rezydencji otaczają… bloki. To z kolei pamiątka po słusznie minionym okresie PRL-u, gdzie właśnie w takich miejscach ludowa władza decydowała się lokować PGR-y.

A właściwie jak to się stało, że okoliczne regiony są takie płaskie i żyzne jednocześnie? Po odpowiedź cofnąć by się należało o jakieś 10 tys. lat. To właśnie wtedy nurt pra-Wisły został gdzieś w okolicach Płocka zablokowany przez wielki lądolód. Na południowy-wschód od niego powstało wówczas całkiem spore jezioro zastoiskowe, na dnie którego odkładały się spore ilości bardzo drobnego materiału – po ustąpieniu lądolodu i zniknięciu jeziora stanowił on idealną bazę pod żyzne gleby.

Na marginesie dodajmy, że w okolicach miejscowości o jakże rowerowo brzmiącej nazwie Kaski poruszać się będziemy na granicy planowanego terenu Centralnego Portu Komunikacyjnego. Jakie to ma znaczenie dla cyklisty? Ano takie, że aby się przypodobać lokalnej ludności, spółka CPK wyremontowała w okolicy sporo asfaltów – wcześniej będących obrazem nędzy i rozpaczy.

Jeden z wielu nowych „dywaników” sponsorowany przez Centralny Port Komunikacyjny

Miasto dżemów, mleka, kościołów i wycinanek

Gdy po raz pierwszy przejedziemy Bzurę (a pokonamy ją kilka razy), a naszym oczom zaczną się ukazywać sady, znak to, że wjechaliśmy na Ziemię Łowicką. Nim dotrzemy do jej stolicy, przejedziemy jeszcze przez dość urokliwą wieś Kompina – warto się tu zatrzymać na moście nad Bzurą, bo w pogodne dni owa rzeka prezentuje się całkiem fotogenicznie (trzeba w tym celu zjechać około 100 metrów z trasy). Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu przeprawa ta była wiekowa i drewniana – miała swój klimat, ale i nieco grozy.

Okolice Łowicza zasłynęły krwawymi walkami, i w pierwszej, i w drugiej wojnie światowej. Trudno to przeoczyć

Jeszcze kilka kilometrów i wjedziemy do Łowicza. Miasto może i małe, ale chyba każdy Polak ma z nim jakieś skojarzenia – czy to z nabiałem bądź dżemami, czy ludowymi strojami i wycinankami, czy wreszcie z licznymi zabytkami kościelnymi (bo to niepozorne miasto jest siedzibą diecezji), w tym kościołem z XVII wieku. A są jeszcze tacy łowcy ciekawostek krajoznawczych, którzy przybywają do tego grodu, by zobaczyć jedyny w kraju… trójkątny rynek.

Bzura w okolicach Łowicza

Generalnie o atrakcjach Łowicza oraz długiej i burzliwej historii tego miasta można by napisać bardzo wiele, ale dla nas to przecież tylko przystanek na trasie. I szczerze mówiąc, dla mnie ów przystanek był sporym zawodem. Liczyłem, że zatrzymam się tu na trójkątnym rynku i odetchnę w jakiejś klimatycznej kawiarnii czy cukierni, a okazło się, że miejsce to reprezentuje sobą klasyczną “betonozę”. Na dodatek próżno tu szukać jakichś przyjemnych lokali. Zresztą, nawet jakby się takowy znalazł, to raczej bym z niego nie skorzystał. Byłem tam bowiem akurat przy wysokich temperaturach, a w takich warunkach przebywanie na owym rynku jest po prostu nieznośne.  

Łowicz – jedyny w Polsce trójkątny rynek. Brzmi intrygująco, wygląda tak sobie

Po płaskim i zielonym choćby do Berlina!

Na szczęście tuż za Łowiczem czekają nas znacznie przyjemniejsze klimaty. Oto bowiem wkraczamy na teren o jakże dumnie brzmiącej nazwie Pradolina Warszawsko-Berlińska. Historia owego tworu jest całkiem ciekawa – wróćmy do wspomnianego przed chwilą jeziora zastoiskowego. Gromadzące się w nim wody, nie mogąc płynąć na północ, kierowały się ku zachodowi – tak płynęły sobie wzdłuż czoła lodowca, przez setki kilometrów, aż znalazły ujście gdzieś w okolicach dzisiejszych północno-zachodnich Niemiec. A że wód z topniejącego lądolodu były ogromne ilości, owa pra-rzeka była całkiem szeroka i liczyła sobie od kilku do nawet kilkunastu kilometrów. Lądolód jednak wreszcie ustąpił i rzeki mogły znów płynąć na północ. Po epizodzie tym została jednak owa pradolina, która dziś odcinkowo wykorzystywana jest przez mniejsze lub większe rzeki – w tym przypadku przez Wisłę, Bzurę, Ner, Wartę, Obrę, Odrę i wreszcie niemiecką Szprewę.

No dobrze, ale co te geologiczne niuanse oznaczają dla nas, cyklistów, którzy przez najbliższe około 40 km będą poruszać się ową pradoliną? Przede wszystkim czekają nas sielankowo-rolnicze widoki, z dominującymi soczyście zielonymi łąkami, poprzecinanymi Bzurą i siecią kanałów odwadniających. W zasadzie na odcinku tym nie ma jakichś szczególnych atrakcji (nie licząc klimatycznej, opuszczonej stacji benzynowej), ale po prostu jedzie się tędy bardzo przyjemnie!

Opuszczona stacja benzynowa w okolicy wsi Sobota

Pierwszy środek – efektowny, choć błędny

Chwilę po przejechaniu nad autostradą A1 dotrzemy do miejscowości Piątek, która przez wiele dekad, jeszcze do niedawna, słynęła jako geometryczny środek Polski. By podkreślić ten status, na miejscowym ryneczku ustawiono nawet pamiątkowy monument oraz drogowskazy pokazujące dystans do skrajnych punktów granicznych naszego kraju. Nie sposób zatem tu nie przystanąć i zrobić pamiątkową focię.

Pomnik środka Polski w Piątku

Ale zaraz, zaraz… jak to się mogło stać, że jeszcze do niedawna był to środek Polski, a teraz już nie jest? Przecież granice naszego kraju od 1951 roku nie uległy większym zmianom! Owszem, to prawda. W szczegółach wyjaśnię to, gdy dotrzemy do kolejnego środka Polski. Na ten moment powiem tyle, że gdy mieszkańcy Piątku dowiedzieli się, jakoby ich miasto nie było już idealnie w centrum kraju, nie przyjęli tego do wiadomości (delikatnie mówiąc), dlatego pamiątkowy monument, jak stał, tak stoi.

Na marginesie warto też wyjaśnić pochodzenie nazwy owego miasteczka. Otóż prawdopodobnie wzięła się ona stąd, że właśnie w piątki odbywały się tu targi – Piątek rozwinął się bowiem przed wiekami głównie jako miejscowość targowa. Co ciekawe, co uważniejsi cykliści mogli zauważyć, że kilkadziesiąt kilometrów wcześniej minęliśmy Sobotę – można domniemywać, że pochodzenie i tej nazwy jest podobne.

Mazowiecka Fujiyama i inne perełki

Znużyła was już na wszechobecna płaskość? Dobra wiadomość jest taka, że na horyzoncie czeka nas krótkie urozmaicenie – Góra Świętej Małgorzaty, roboczo nazwana przeze mnie Mazowiecką Fujiyamą. Zaiste dziwnie prezentuje się pośród tych bezkresnych równin ten kilkunastometrowy, niewielki stożek. Co ciekawe, dziwny jest on nie tylko dla przeciętnego Kowalskiego, ale i geologów. Okazuje się bowiem, że na przestrzeni lat powstało kilka rozbieżnych teorii dotyczących tego, jak ów pagórek mógł powstać. Pewne jest, że stoją za nim siły natury, choć to oczywiście nie wulkan. Geneza związana jest z lądolodem, choć nad szczegółami toczą się wciąż geologiczne debaty.

Góra Świętej Małgorzaty

Abstrahując od naukowych dywagacji, taki pagórek po środku równin aż prosi się, żeby coś na nim wybudować. Już ponoć w 1145 r. powstała tu kaplica, a cztery wieki temu wzniesiono kościół (przy czym obecna świątynia powstała w wieku XIX).

To nie koniec sakralnych atrakcji. Kilka kilometrów dalej naszym oczom ukaże się kolegiata w Tumie. Wielu z Was pewnie przejechało by tędy, nawet nie oglądając się na tę budowlę. W ten sposób przegapilibyście jeden z najstarszych kościołów w Polsce (XII wiek), i jeden z niewielu w stylu romańskim, który dotrwał do naszych czasów. Oczywiście – jak to w naszym przez wieki targanym wojnami kraju bywa – świątynia ma niewiele wspólnego z tym, co było tu w średniowieczu. Od powstania była ona wielokrotnie niszczona i przebudowywana w różnych stylach, a jej dzisiejszy wygląd zyskała dopiero po II wojnie światowej. Nie zmienia to faktu, że to unikatowy obiekt w skali kraju.

Kościół romański w Tumie koło Łęczycy

Archeologicznych ciekawostek w okolicy jest znacznie więcej – nieco na zachód od kościoła dostrzec można pozostałości średniowiecznego grodziska. Kawałek na północ miniemy z kolei stosunkowo nowy skansen, gdzie wzrok przykuwa drewniany wiatrak.

Kolejny przystanek to Łęczyca. Choć pozornie wydawać się może przeciętnym miastem powiatowym, to wieku temu stanowiła jeden z ważniejszych grodów w regionie (zwanym zresztą Ziemią Łęczycką). Pamiątką po tym są choćby pozostałości zamku królewskiego wzniesionego przez Kazimierza Wielkiego. Jak sama nazwa wskazuje, wielokrotnie bywali tu królowie, z czym wiąże się oczywiście mnóstwo ciekawych historii, którymi nie będę was tu jednak zanudzał.

Wieża szybowa byłej kopalni rudy żelaza w Łęczycy

Dziwnym trafem mnie jednak w Łęczycy najbardziej zafascynowała… wieża szybu kopalnianego. Na Śląsku może to i powszechny widok, ale na Mazowszu? Owszem! Wszystko za sprawą znajdujących się kilkaset metrów pod ziemią złożom rud żelaza. Dzięki nim w okresie PRL-u miasto przeżyło ponowny rozkwit. Ten jednak skończył się w latach 90. XX wieku, gdy okazało się, że w nowej rzeczywistości gospodarczej eksploatacja niskoprocentowej rudy jest kompletnie nieopłacalna. Kopalnię zatem zamknięto na cztery spusty, ale wieżę wpisano do rejestru zabytków.

Drugi środek – niedostępny, niepozorny, ale dokładny

Opuszczając Łęczycę, wkroczymy na teren Równiny Kutnowskiej. Nieco wbrew nazwie teren to nawet pagórkowaty (jak na tę część kraju). Dla nas kluczową atrakcją regionu będzie drugi środek Polski. Znajdziemy go w Nowej Wsi, skręcając tam w lewo, boczną drogę. Mając w pamięci spory monument w Piątku, szykujcie się na spore zaskoczenie (lub też rozczarowanie). Oto bowiem ów środek znajduje się… w prywatnym ogródku, a oznaczono go niewielkim granitowym słupkiem, ledwo widocznym zza ogrodzenia.

Środek Polski w Nowej Wsi koło Kutna – zobaczymy go co najwyżej zza ogrodzenia

Czas zatem wreszcie wyjaśnić największą zagadkę tej wyprawy. Jak – u licha – Polska dorobiła się dwóch środków? Cóż… sposób wyliczenia pierwszego środka (w Piątku) wciąż jest nieco owiany tajemnicą. Odpowiedzialny za to Instytut Geodezji i Kartografii niezbyt jest skory do przedstawienia swoich obliczeń. Za to z drugim środkiem sprawa jest prosta i w pełni jawna. Został on wyliczony w roku 2018 przez geodetą pasjonata Mariusza Meusa, inicjatora akcji Honorowy Południk Krakowski. Otóż, wziął on ogólnie dostępne dane o granicach naszego kraju, wyliczył środek i oznaczył go w terenie. To, że znajduje się on kilkadziesiąt kilometrów na północy-zachód od Piątku spowodowane jest tym, że w kalkulacjach uwzględniono nie tylko terytorium lądowe naszego kraju, ale i morskie. Biorąc pod uwagę, że Bałtyk jest dla nas źródłem nie tylko rybek w nadmorskich smażalniach, ale i ropy i gazu ziemnego, a wkrótce także ogromnej ilości energii wiatrowej, uwzględnienie granic morskich jest moim zdaniem jak najbardziej na miejscu!

Na marginesie warto dodać, że po 2018 roku pojawiło się kilka pomysłów lepszego wyróżnienia tego miejsca, w tym nawet wybudowania tu geodezyjnego parku tematycznego. Choć inicjatywie zdawali się przyklaskiwać lokalni włodarze, na razie skończyło się jedynie na pustych deklaracjach. Wszystko rozbija się oczywiście o kasę, bo ów środek leży przecież na prywatnym, zabudowanym terenie.

W Kutnie niekoniecznie smutnie

Jeszcze tylko kilka obrotów korbą i znajdziemy się na finiszu naszej wyprawy, czyli w Kutnie. Miasto ma z tą nazwą trochę pecha, bo “Kutno” ładnie rymuje się ze “smutno”, co nie omieszkało zauważyć autorów kilku piosenek. Niemniej przynajmniej w mojej ocenie gród ów sprawia całkiem przyjemne wrażenie, szczególnie jeśli wojaże zakończymy przejażdżką wzdłuż rzeki Ochni (co ciekawe, w średniowieczu stanowiła ona granicę Księstwa Mazowieckiego) i na ulicy Królewskiej, będącej miejskim deptakiem z kilkoma przyjemnymi lokalami gastronomicznymi. Ja ze swojej strony polecam cukiernię Wasiakowie. Łowcy urbanistycznych ciekawostek mogą się zaś udać za winkiel, na plac Wolności, który kilka lat temu zasłynął jako sztandarowy przykład miejskiej betonozy. Absurdu inwestycji dodaje fakt, że pod placem zbudowano podziemny parking, z którego nikt nie korzysta, bo rzut beretem od niego jest pełno darmowych miejsc parkingowych.

Sztandarowy przykład betonozy, czyli plac Wolności w Kutnie

Żeby jednak w tekście tym pozostawić po Kutnie pozytywne wrażenie, dodam, że miasto słynie również z róż, baseballa czy ponoć największej rzeźni w Europie.

Wujek dobra rada

  • Mijane przez nas równiny słyną z dość silnych wiatrów, dlatego jeśli nie chcecie sobie zafundować mocnego treningu siłowego, sprawdźcie przez wyruszeniem prognozowany kierunek wiatru.
  • Ruch na trasie jest w zdecydowanej większości bardzo niewielki. Większych tłoków spodziewajcie się na wylocie ze stolicy, w Łowiczu oraz w Łęczycy.
  • Jakość dróg jest w większości dobra lub bardzo dobra. Nieprzyjemny wyjątek stanowią asfalty między Łęczycą a Kutnem.
  • Po drodze znajdziecie mnóstwo punktów z zaopatrzeniem. Czynne w niedziele i święta stacje benzynowe są np. w Łowiczu, Piątku i Łęczycy.
  • Z powrotem do Warszawy zabiorą was pociągi Intercity. Jako że kursują nieregularnie (choć średnio co 1-2 h), to lepiej wcześniej sprawdzić rozkład, no i oczywiście dostępność miejsc dla rowerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *